Kronika
wyjazdu do Ronce Les Bains 2002
Dzień:
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
Udział w tym karkołomnym (z
uwagi na odległości do przebycia) przedsięwzięciu wzięli:
Urszula Tomala, Barbara Bulera, Joanna Czentorycka, Marianna Fankidejska,
Henryka Grzelczak, Michał Grzelczak, Urszula Kisiel, Anna Lebida, Halina i
Stanisław Liczner, Ula Olszowska, Adam Poholski, Ewa i Zbyszek Osińscy, Elżbieta
i Andrzej Pawlak, Teresa i Jerzy Polowczyk, Bożena Ryś, Teresa Sadkowska,
Katarzyna Steltmann, Iwona Tomczak, Dorota Uszkiewicz, Andrzej Wersty, Maria
Wierzbicka, Agnieszka Wierzbicka, Maria Zańko, Kasia i Arek Bednarczyk, Renata i
Julek Gołębiowscy, Joanna Komorowska, Halina Oziewicz, Błażej Rachowiak, Joanna
Syta, Magdalena Tomczak, Kierowcy: Maciek i Zbyszek
DZIEŃ PO DNIU
Dzień pierwszy – Czwartek – 02 maja 2002 r.
W dniu 02 maja 2002 o godzinie 17.30 wyjechaliśmy z Gorzowa. Niektórzy musieli wyjechać z domów dużo wcześniej ale wszyscy uczestnicy wycieczki przybyli przed czasem.
Sam Pan Prezydent Mieczysław Bulera pożegnał wyjeżdżających. Przekazał dla kierowniczki grupy upominki dla przyjaciół z Francji, Rumunii, Anglii i Niemiec oraz szczegółowy plan naszej wycieczki i spotkań po drodze do Ronce, jak również drogi powrotnej do kraju.
Grupa liczyła 38 osób. Było wśród nich 9 z telekomunikacji. Humory dopisywały. Troszkę kłopotów sprawiło zajmowanie miejsc, bo jak w wąchockim autobusie, wszyscy chcieli siedzieć obok kierowcy, ale w końcu udało się. Po zrobieniu wspólnego zdjęcia odjechaliśmy punktualnie.
Na stacji paliw w Kostrzynie dokooptowaliśmy ostatnich uczestników wycieczki (słubiczan). Kierowcy Maciej i Zbyszek, bardzo sprawnie przewieźli nas do granicy. Sprawdzono paszporty, uregulowaliśmy niezbędne opłaty i ruszyliśmy. Przez Niemcy do stolicy Belgii, do której mieliśmy według planu dotrzeć w godzinach porannych. Podróż przebiegła spokojnie i przyjemnie.
Ula Tomala
Dzień drugi – Piątek– 03 maja 2002 r.
Dzień rozpoczęliśmy intensywnie. Po przyjeździe do Brukseli spotkaliśmy się z panią przewodnik (niestety nie znamy nazwiska) i ruszyliśmy zwiedzać miasto, w przeważającej części poświęcając czas na szukanie miejsca do parkowania.
Na początek Atomium (symbol Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali – matki Unii Europejskiej) i okolice stadionu Króla Baudouin'a (dawniej stadion Heysel).
Ponieważ dała o sobie znać fizjologia a do zasobnych ludzi nie należeliśmy,
udaliśmy się do Muzeum Wojska do którego wstęp jest bezpłatny a i to i owo można
załatwić. Jak się później okazało był to strzał w dziesiątkę. Zwiedzanie z
umówionych 15 minut przedłużyło się do ponad 40 a mogło trwać jeszcze dużo, dużo
dłużej.
Zrelaksowani udaliśmy się do centrum Brukseli, gdzie zobaczyliśmy: Katedrę, Stary Rynek i największą dla nas atrakcję: sikającego chłopca. Tu chyba jest “punkt zero” tego miasta, bo wszystkie drogi turystów schodzą się właśnie w tym miejscu. Po kwadransie przyglądania się dumni z siebie (przynajmniej mężczyźni) wróciliśmy do autokaru i opuściliśmy stolicę Belgii.
W hotelu przy autostradzie zorganizowaliśmy zajęcia integracyjne.
Ula i Adam
Dzień trzeci – Sobota– 04 maja 2002 r.
Zgodnie z programem dziś zwiedzamy stolicę świata a więc cudny Paryż. Trasa Bruksela – Paryż około 400 km.
Poranek zachmurzony. Słońca jeszcze nie widać z żadnej ze stron. Zjadamy kontynentalne śniadanie. Kawa dobrze na nas działa. Zadowoleni opuszczamy hotel Formuła 1 punktualnie o 8.00 rano. Zaczęło padać, więc tym bardziej zależy nam aby podążać dalej.
Po drodze w odległości 18 km na południe od Brukseli chcemy przypomnieć sobie nasze lekcje historii i zwiedzamy WATERLOO w prowincji Brabancja. Tu właśnie 18 czerwca 1815r. miała miejsce bitwa pomiędzy armia francuska Napoleona I a połączonymi siłami brytyjsko – pruskimi. Klęska Francuzów zakończyła tzw. STO DNI NAPOLEONA i zdecydowała o jego ostatecznej abdykacji i zesłaniu na
wyspę Świętej Heleny.
Po zrobieniu zdjęć i kupieniu pamiątek jedziemy wprost do Paryża.
Paryż skąpany w słońcu i w zieleni zachęca nas do zwiedzania i spacerów. Chłoniemy atmosferę, krajobrazy i zapachykwitnących kasztanów, akacji oraz innych drzew i kwiatów. Po spotkaniu się z naszym, juz stałym, przewodnikiem – Panią Anią Derecki, na Placu Zgody (Place de la Concorde) przejeżdżamy najpiękniejszą aleją świata – Polami Elizejskimi. Dalej pod łukiem Triumfalnym, Placem Trocadero podziwiamy sławną Wieżę Eiffla oraz za chwilę najpiękniejszy most Paryża – Most Aleksandra III.
Około godz. 17.00 zwiedzamy katedrę Notre Dame oraz podziwiamy Ogród Luksemburski a także wędrujemy dzielnicą łacińską, mijamy Sorbonę i Panteon. I tu jesteśmy dumni. W Panteonie swoje miejsce znalazła nasza wielka i słynna Polka Maria Curie – Skłodowska.
Czasu jest coraz mniej a jeszcze tyle do podziwiania – decydujemy się na przejazd przez plac Vendome. Robimy zdjęcia przed hotelem Ritz. Widzimy też dom w którym mieszkał Fryderyk Chopin. Jest juz dość późno a chcemy zdążyć na kolację punktualnie zaplanowana na 21.00 a do tego poza granicami Paryża.
Z żalem musimy opuścić miasto spacerów, zieleni, piosenki, mody i miłości – Cudny Paryż, z nadzieją powrotu.
Opracowała: Maria Wierzbicka
Dzień czwarty – Niedziela– 05 maja 2002 r.
Godzina 9.30 ruszamy po śniadaniu u pana Longina. Zrobił nam polskie śniadanie – to miły gest. A więc był żółty ser, wędlina, dżem, masło i pieczywo. I kawa – bardzo mocna i czarna jak szatan.
Przed nami 600 km! Pogoda na razie nijak - zimno i pochmurno. Ale jesteśmy pełni
optymizmu – na pewno się wypogodzi. Wszyscy wypoczęci. Śniadanie było
przesunięte na późniejszą godzinę, a więc był czas na wszystko. Spokojne
pakowanie. Warunki hotelowe były dobre, czysto. Jedynie w naszej łazience
(mieszkałam z Bożeną) żarówka miała kaprysy – raz świeciła , a często nie.
Prysznic brałyśmy w ciemnościach.
W drodze mały ruch.
Godzina
9.50 pada (a tak dobrze wróżyłam). Przed
nami sporo kilometrów, więc wszystko może się zmienić.
Godzina 10.40 - jedziemy w
kierunku Bordeaux – 547 km. Wypogadza się. Ruch na autostradzie trochę większy.
Ponoć w Polsce jest 28°C, a tutaj tylko .....12°C. Droga monotonna
Ula krąży po autokarze, jak przystało na dobrą opiekunkę, wysłuchuje uwag i próśb (szczególnie tych o ściszenie muzyczki, a właściwie głośnej “łupanki”) i nagminnie częstuje łakociami “pocztowymi”. Ula ma ich pełne torby (tylko krówki gdzieś się zagubiły).
Przed nami krótki popas.
Była wiadomość od Chantal – mamy być najpóźniej o 18-tej.
Godzina
11.30 – 20 minut postoju. Znowu
nadciągnęły chmury – chyba będzie lało. Jest zimno i wietrznie.
Godzina 16.10 – niespodzianka na trasie
– mijają nas Francuzi z Dijon – radości wspólne machanie. Zjeżdżają na bok.
Radosne przywitanie i trochę kłopotliwa sytuacja, nie ma kto tłumaczyć. Postój
trwał 15 minut.
Ruszamy. Oni oczywiście szybko pozostawiają nas w tyle. Ale nasi kierowcy
dobrzy i chyba trafimy. Pozostało nam około 100 km. Robi się cieplej.
Ile d'Oleron – 45 km – autokar francuski pilotuje nas z oddali. Dojeżdżamy na miejsce. Wita nas mile ładna, słoneczna miejscowość nadmorska.
Ośrodek bardzo ładny, pełno zieleni i kwiatów. Ale nie ma palm, których się
spodziewałam. Dostajemy klucze do domku. Pokój duży, ładny i słoneczny. Jesteśmy
zmęczone ale szczęśliwe, bo juz na miejscu.
Wieczorem po kolacji (obfitej) spacer po miasteczku, nad ocean.
Ale nie przywitał nas szum fal i tupot białych mew jak w piosence. Fale w
oddali, brak mew a plaża niezbyt ciekawa. Tutaj są po prostu co 6 godzin
przypływy i odpływy, ale trudno trafić na ten moment.
Ale jutro - w dzień, wypoczęci, zobaczymy to jeszcze raz w innym świetle.
Barbara Bulera
Dzień piąty – Poniedziałek – 06 maja 2002 r.
I nastał poranek dzień piąty i to było piękne.
Od dziś na śniadanie tylko płatki kukurydziane z mlekiem (żołądki błagały o litość).
Morza szum, ptaków śpiew, ..... wyciągnęły nas na poranny spacer po plaży. Niestety morze schowało się nam i ujrzeliśmy łódki na piasku. Tak naprawdę to chcieliśmy nazbierać muszelek ale prawdziwi kolekcjonerzy wychodzą na poszukiwanie już przed świtem.
Ponieważ spacer był zbyt
krótki ruszyliśmy raz jeszcze na przechadzkę po Ronce Les Bains. Tym razem
jednak całą zgrają jaka się tu zjawiła, prowadzeni przez sympatyczna panią
przewodnik.
Miejsce, jak na kurort przystało małe, sympatyczne i drogie. Po obfitym obiedzie
wsiedliśmy do autobusu i w drogę.
Przystanek pierwszy
TALMONT
Skromna osada rybacka z XI-wiecznym kościołem i cmentarzem tuż przy nim,
nad urwistym brzegiem oceanu. Rzecz jasna, dla kobiet, jeszcze większą atrakcją
były sklepiki z pamiątkami. Przyznać trzeba, że ręcznie robione zegary słoneczne
podobały się wszystkim.
Przystanek drugi ROYAN
Miasto z plażą w samym jego środku. Obok katedra, przez znawców uznawana
za piękną. Zdjęliśmybuty, zostawiliśmy na skwerku, pobiegaliśmy po plaży niczym
dzieci po piaskownicy, a po powrocie buty dalej na nas czekały. Niesamowite.
Niestety nie zdążyliśmy zobaczyć nic więcej (oprócz tabac'a z widokówkami).
Kolacja -nie opisujemy bo grzechem jest obżerać się i szczycić się tym.
Wieczór kostiumowy
Długo opisywać można pomysłowość uczestników zabawy. Od prostych maseczek zakrywających twarz po wyszukane stroje z różnych epok i zawodów. A wszyscy przebierańcy spleceni szampańskim humorem, przez co nasza siostra wielokrotnie przełożona miała pełne słuchawki roboty. Są wieczory, które pamięta się długo. To był jeden z nich
Naszym skromnym zdaniem to my, przebrani za krakowiaków, byliśmy najlepsi ale każdy tak powie o sobie.
Najmilsze
były pytania przyjaciół z Niemiec i Anglii:
- Czy tańczymy w zespole folklorystycznym.
- Z takim brzuchem??
Myśmy tam byli. Miód (Pineau) i wina (duuużo) pili
Zmyślali Ula i Adam.
Dzień szósty – Wtorek– 07 maja 2002 r.
0.05 - Wtorek szósty dzień wyprawy Jumelages. Przed chwilką wróciliśmy z balu kostiumowego. Do śniadania pewnie nic juz się nie wydarzy.
Śniadanie – lekkie, kontynentalne
Bardzo, bardzo długi spacer nad brzegiem Atlantyku. Odpływ. Po płotku dochodzimy do hodowli ostryg. Prawdopodobnie są bardzo smaczne tuż po złowieniu, skropione cytrynką, popite wytrwanym białym winkiem.
11.30 – pamiątkowe zdjęcie uczestników. Gorzów Wlkp. prezentuje się wspaniale. Koszulki niebieskie z białym znakiem Jumelages wyglądają fantastycznie.
12.00 – Obiad, jak zwykle wyjątkowo obfity.
14.00 – wyjazd do Zoo w La Palmyre. Witają nas kolorowe flamingi. Oglądamy zwierzęta z całego świata. Ssaki, ptaki płazy i gady (ok. 1600 sztuk) i dodatkowa atrakcja – dwa spektakle. Pierwszy – przepiękne kolorowe papugi jeżdżące rowerem na deskorolce, wrotkach, samochodem i potrafiące liczyć i mnożyć. Drugi – popis wyjątkowo inteligentnych fok.
W drodze powrotnej zajeżdżamy nad Atlantyk. Po ogromnych wydmach wspinamy się aby zobaczyć ocean. Widok rewelacyjny. Warto było.
Kolacja – małże w muszlach – wyglądają fatalnie, smakują wyśmienicie
21.30 – występ zespołu folklorystycznego. Grupa liczyła około 40 osób. Stroje ludowe, muzyka wpadająca w ucho, ale treść niestety niezrozumiała. Występ zakończył się wspólnym tańcem z publicznością.
Dzień dobiega końca. Pogoda była wspaniała.
Nie wnikając w szczegóły spisali T.J. Polowczyk
Dzień siódmy – Środa– 08 maja 2002 r.
Dziś mamy 08 maja 2002 r. Pogoda dopisała - +16°C. Śniadanie godz. 7.30 Wyjazd do La Rochelle i na wyspę Re. Obiad o godz. 12.30 w restauracji “Les Grenettes”. Stół pięknie udekorowany. Podano galaretkę warzywną, owoce morza, pieczeń sos fasolka, pomidor zapiekany, 3 różyczki ziemniaczane, wina ile panowie mogli wypić (na życzenie), kawa, ciasto, jednym słowem obżarstwo. Przemiła obsługa, menu w załączniku.
Po obiedzie zwiedzanie akwarium w La Rochelle. Ogromne wrażenie zrobiło samo wejście, plastikowa szklana podłoga a pod nią woda z rybami, rekiny ogromnej wielkości, bardzo chętnie fotografowane przez zwiedzających.
Po kolacji, wieczór zorganizowany był przez grupy Jumelages. Wspaniała zabawa, duża trema.
Grupa nasza zrobiła bardzo dobre wrażenie, piękne stroje krakowiaków (Kasia i Błażej) pozostali żółte koszulki i czapeczki. Inscenizacja “Lokomotywy” Juliana Tuwima wypadła doskonale. Furorę zrobiła grupa mężczyzn z Anglii rozbierając się na scenie do slipek, z napisem “THE END”
O godz. 23.10 idziemy do pokoju. Zajęcia w podgrupach.
Autor nieznany
Dzień ósmy – Czwartek– 09 maja 2002 r.
Rano mieliśmy czas wolny. To naprawdę godne odnotowania, bo każda chwila była zagospodarowana przez naszych przyjaciół z Dijon. Poranek wykorzystaliśmy na spacer po Ronce, zakupy pamiątek i przechadzkę po plaży.
Odbyło się tajne spotkanie kierowników ekip, ale póki co nie słychać nic o żadnej nowej międzynarodówce terrorystycznej, więc można przypuszczać, że były to rozmowy pokojowe.
opołudnie spędziliśmy w Le Marais Poitevin. Ogromy obszar łąk i lasów poprzecinanych kanałami. Łatwiej było wykopać dołek i nalać wody niż budować twardą drogę. Ale tak zupełnie poważnie to nie chcemy zmyślać, a przetłumaczyć póki co nie umiemy, więc po szczegóły na temat tego miejsca odsyłamy do numeru czwartego gazetki redagowanej przez Jeana Paula i Chantal, która ukazywała się w Ronce w czasie naszego pobytu.
Po godzinnej przejażdżce łodzią czuliśmy się zrelaksowani, szczęśliwi i bardzo senni. Niestety obudziły nas ceny zdjęć (10 € za sztukę) i tylko nieliczni zdecydowali się na ich zakup.
Droga powrotna minęła nam bardzo szybko.
Wieczorem bawiliśmy się śpiewając (a właściwie
próbując śpiewać) piosenki na koncercie Jean'a Marc'a DESBOIS.
Ula i Adam
Dzień dziewiąty – Piątek– 10 maja 2002 r.
W tym dniu wstaliśmy na śniadanie o godz. 7-ej. Nie mogłem przyzwyczaić się do tych śniadań. O ile pogodziłem się z ich skromnością to ciągle brak mi było naszego chleba. Od spieczonych bagietek miałem skaleczone podniebienie.
W planie był wyjazd do Fortu Louvois. Fort Louvois położony jest na środku zatoki morskiej i chronił dostępu na wyspę Oleron. Dojście do fortu było tylko wtedy gdy był odpływ. Wówczas wąska grobla umożliwiała dostarczenie materiałów. Obiekt jest ładnie zadbany. Widać, że był kiedyś bardzo ważnym punktem obronnym chroniącym wybrzeże przed intruzami.
O godz. 12-ej jedliśmy obiad w
ośrodku Azureva na wyspie Oleron.
Trzeba przyznać, że bardzo smacznie przygotowane są potrawy. Szczególnie smakowało mi mięso w sosie własnym. Pikantne były również przystawki, które można było jeść “do oporu”. Po obiedzie zwiedzanie wyspy z okien autobusu.
Wyjazd do miejscowości ROCHEFORT.
Tu zwiedzaliśmy starą fabrykę sznurów, powrozów i lin okrętowych.
Pozostałości maszyn, lin, zdjęcia świadczą o tym, że fabryka swój rozkwit miała
gdy na morzach i oceanach królowały żaglowce a materiał do produkcji lin
zapewniały kolonie.
Zwiedziliśmy również stocznię z rozpoczętą budową jachtu morskiego.
Na zakończenie poszliśmy do labiryntu zrobionego z wysokich krzewów. Trzeba
przyznać, że niektórzy, aby wyjść z niego musieli przedzierać się przez krzaki.
O godz. 19-ej zaczął się wieczór oficjalny z kolacją z okazji rocznicy “Jumelage”
Zaczęło się jak zwykle od oficjalnego przywitania, przemówienia, lampki wina. Na zakończenie była kolacja. Stoły ośmioosobowe. Przysiedliśmy się przy stole gdzie siedziała już trójka anglików. Przy talerzu trzy sztućce z lewej strony, trzy z prawej oraz trzy u góry. Miła kelnerka postawiła dwa półmiski w kształcie łodzi na stole. Tu zaczął się dramat Jurka. Kiedy zobaczył kraby, krewetki, ślimaki, małże, ostrygi na stole nie mógł nic wziąć do ust. Z początku mieliśmy problemy czym i jak jeść podane “dary morza”. Przy ślimakach pomogli nam Anglicy, my zaś szybko nauczyliśmy ich wznoszenia toastu “na zdrowie”. Kelnerka uwijała się zmianą butelek wina, które szybko stawały się puste. Wino wszystkim smakowało. Małże najbardziej broniły się przed ich zjedzeniem. Po wzięciu do ręki zamykały się i nie można było ich otworzyć. Na pomoc przyszła kelnerka, która ostrym nożem kroiła je na pół. Jurek poszedł “na papierosa” aby nie widzieć tej rzezi niewiniątek. Najbardziej smakowały mi kraby, bo miały mięso podobne do kurczaka. Ostrygi zjadłem tylko dwie bo więcej nie chciało przejść mi przez przełyk.
Znalazł się również magnetofon. Przy muzyce tańce, hulanki, swawole, trwały do białego rana. Nasze dziewczyny były przepiękne i miały duże powodzenie wśród mężczyzn nie tylko z Polski.
Wierzcie mi – dla samej kolacji warto było przejechać ponad 1000 km.
Andrzej Wersty
Dzień dziesiąty – Sobota– 11 maja 2002 r.
To przedostatni dzień naszego pobytu w przepięknej miejscowości Ronce Les Bains. Tego dnia mogliśmy zwiedzić i poznać, choć w części, nowe okolice tego wspaniałego regionu. Wyspa Oleron to jedna z dwóch wysp otaczających zachodnie wybrzeże Francji. Oglądnęliśmy Cytadelę, latarnię morską , a również oddalony o 5 km od brzegu Fort Boyard.
Przez całą drogę jak i każdego dnia pobytu organizatorzy i uczestnicy spotkania poznawali się wzajemnie, wymieniali swoje uwagi i fascynacje. Dzień zakończył się wspólna kolacją i występem zorganizowanym dla uczestników “Jumelages”.
AUTOR NIEZNANY
Dzień jedenasty – Niedziela– 12 maja 2002 r.
Dni wyjazdu są najgorsze. Powoli trzeba zaczynać wracać do rzeczywistości. Mieliśmy wyjechać o 8.30. Cóż. Darkowi i Kasi tak się spodobało, że nie chcieli wyjeżdżać. Długo ich musieliśmy przekonywać jak bardzo zależy nam na ich obecności w grupie.
Po nieskończonej ilości uścisków i buziaków wystartowaliśmy w drogę powrotną.
Na trasie udało nam się zauważyć kanał żeglowny na moście nad rzeką. Niestety
pomknęliśmy dalej.
W ramach przerwy w podróży zwiedziliśmy katedrę w Bourges. Jest to kopia katedry Notre Dame w Paryżu. Młodszy brat skopiował pomysł starszego. Pani przewodnik nie znała polskiego, przewodnik utknął w korku i byliśmy w impasie. Na szczęście po kilkunastu minutach wszystko było juz w porządku. Dotarli dwaj przewodnicy pochodzący z naszego kraju. A nieodzowna okazała się znajomość zagadnień budowlanych kolegi Andrzeja.
Późnym popołudniem dotarliśmy do Chalon sur Saone gdzie nocowaliśmy. Wieczór spędziliśmy na niedrogiej ale bardzo sytej kolacji w barze przy centrum handlowym.
Ula i Adam
Dzień dwunasty – Poniedziałek – 13 maja 2002 r.
Ostatni dzień wycieczki. Wyjeżdżaliśmy z Francji z Hotelu Formuły 1 z Chalone po śniadaniu o godzinie 8.30. Było trochę kłopotów, gdyż 3 osoby chciały do marketu, jednak podporządkowały się większości i wyruszyliśmy w drogę powrotną. Autobus na trasie co 2 godziny robił przystanki. Nasza koleżanka Elżbieta Pawlak w tym dniu ukończyła 55 lat. Odśpiewaliśmy sto lat. Złożyliśmy życzenia, było dużo buziaków i uścisków. Nie było na trasie żadnych problemów, grupa była zdyscyplinowana. Przerwy były przestrzegane przez uczestników. Trochę czekaliśmy na granicy polsko-niemieckiej.
Na koniec kierownik grupy podziękowała wszystkim uczestnikom za dobrą
dyscyplinę i to, że wszyscy szczęśliwie wróciliśmy do domu, również kierowcom,
że zawsze dotarliśmy na miejsce i na czas. W Gorzowie byliśmy przed godzina
czwartą rano. Po drodze pożegnaliśmy najpierw uczestników ze Słubic, później z
Kunowic, Lemierzyc i Krzeszyc. Pozostali dojechali do Gorzowa i nastąpił koniec
naszej wspaniałej wycieczki.
Ula Tomala
Po raz pierwszy podjęliśmy się stworzenia
epokowego dzieła kronikarskiego. Przepraszamy za wszystkie błędy jakie udało nam
się popełnić. Korzystaliśmy z najlepszych wzorców historycznych. Niedużo
ale jednak jeszcze trochę musimy poćwiczyć.
Wspomnienia uczestników wycieczki są spisane bez cięć, przekształceń i korekt
(no może malutkich).
Ula i Adam